Jay-Z - Magna Carta... Holy Grail
Roc-A-Fella / Roc Nation / Universal
Jay-Z długo milczał po wydaniu kolaboracyjnego Watch The Throne z Kanyem. I oto nagle pojawił się jego 12 album zatytułowany Magna Carta... Holy Grail. Kampania Samsunga narobił wokół wydawnictwa odpowiednio dużo szumu. Podsycał go także i Hova, zapowiadając nowe zasady gry. Szczerze powiedziawszy to nie uchwyciłem tych nowych zasad słuchając albumu. Trzeba przyznać, że jeżeli liczyliście na produkcję typu The Black Album albo Blueprint to się lekko rozczarujecie. Źle też nie jest. Mamy mocny zestaw gości i kilka naprawdę dobrych utworów. Jednak tematyka piosenek bywa niekiedy mdła. (kasa, kasa, kasa, Illuminati, paparazzi, córeczka Blue) Skupmy się na mocnych stronach. Pojawia się tu Justin Timberlake. Współpraca panów nie skończyła się tylko na Suit & Tie. Kawałek Holy Grail jest przyjemny dla ucha dzięki JT-emu, nie pomaga wers Nirvany ze Smells Like Teens Spirit. Mamy mdłą kolaboracje z Rick Rossem, rewelacyjne Oceans (na featuringu oczywiście Frank Ocean). Pojawia się Nas! (panowie już dawno temu zakopali topór wojenny) Największą jednak gwiazdą okazała się małżonka Jay'a. Państwo Carter kontynuują wątki rozpoczęte w '03 Bonnie & Clyde utworem Part II (On the Run). Inne mocne utwory to Tom Ford, Jay-Z Blue oraz Nickles & Dimes. Całość wypada lepiej niż przeciętnie, ale do rewelacji jeszcze daleko. Dlatego zapowiedzi o nowych zasadach dotyczyć mogą jedynie zagrywek marketingowych a nie samej muzyki. Album sprzedaje się nieźle i pewnie okaże się jednym z częściej kupowanych krążków tego roku, jednak wątpię czy uzyska status klasyka, tak jak inne produkcje Hovy.
Ocena - 3+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz